Miśku, jak przetłumaczyć japońską stronę na język polski? zapytała Ola któregoś wieczoru.
– Jak to przetłumaczyć japońską stronę ? A co Ty robisz?! – zaniepokoiłem się nie na żarty…
– Wiesz, jest taka promocja w Alitalii, można tanio bilety kupić, a Iwonka zapraszała nas już dawno do Palermo.
– Promocja? Alitalia? Palermo? O matko!! … Zobacz można skorzystać z Tłumacza Google, ale tłumaczenie nie będzie doskonałe.
– Miśku gdzie masz swoja kartę kredytową?
– Coo?? Jaką kartę? Ile Ty chcesz wydać? Na co? Dlaczego? Znowu coś wymyśliłaś…
– Właśnie kupiłam bilety do Palermo dla naszej trójki, na pierwszy tydzień ferii zimowych. I wcale nie było drogo…
Rzeczywiście, drogo nie było, ale pewności, że te bilety mamy, też nie. Przychodziły kolejne maile, pojawiały się kolejne informacje, że niby wszystkie bilety kupione w japońskiej promocji, zostaną anulowane. Ostateczne potwierdzenie przyszło na dwa tygodnie przed wylotem, wraz z potwierdzeniem rezerwacji . Wylot 27 stycznia, powrót 2 lutego. Tak oto trafiliśmy do Palermo.
Oprócz naszej bliskiej przyjaciółki – która od ponad pół roku uczyła się języka włoskiego, uciekając z Polski od przeszłości i korporacyjnego życia w dziale sprzedaży – o Włoszech, a w szczególności o Palermo, nie wiedziałem wiele. Mafia, „Rodzina Soprano” – serial, który mój najmłodszy brat oglądał już ze 3 razy, kultowy dla mnie „Ojciec chrzestny” i Corleone – wioska, w której Michael ukrywał się w drugiej (chyba) części filmu… Spaghetti, pizza i kawa… Wszystkie skojarzenia, które na szybko mogłem wypluć z siebie przed tymi wydarzeniami, o których tutaj piszę. No, może jeszcze pomarańcze, nie wiem skąd miałem w głowie pomarańcze. Inne niż te, które tutaj można kupić (nawet w najbardziej wykwintnej budzie na bazarku). Pomarańcze aż czerwone od słońca, soczyste, z których sok wcale nie jest pomarańczowy lecz ciemno czerwony jak krew. To siedziało w mojej głowie i wypływało przy próbie wyobrażenia sobie Włoch, Sycylii… a raczej Sicilii – jak powinno się pisać.
Następnie były przygotowania, setki rozmów z rzeczoną Iwoną, która w międzyczasie załatwiła nam miejsce, gdzie mieliśmy stacjonować: B&B u jej znajomego Giovanniego. Fajne miejsce, nie powiem, w samym centrum Palermo, na zdjęciach wszystko wyglądało jak z bajki.. Po preferencyjnych cenach mieliśmy dostać pokój z łazienką i tradycyjne włoskie śniadanie każdego dnia. A i miał być jeszcze dostęp do internetu, cieszyło mnie to bardzo, gdyż większość z moich męskich (i nie tylko) zabawek takiego dostępu wymaga. Na szczęście okazało się, że dobry research na miejscu jest bardzo przydatny.
Iwona miała chyba plan przećwiczenia na nas swojej wizji Palermo. Po analizie okazało się, że dla nas zostało aż 2 godziny wolnego, środowego popołudnia, które nie były jeszcze wypełnione kolejną aktywnością. Jakże ona się myliła…